czwartek, 22 grudnia 2011

Bułki Sołtysa


                Trochę znudziła mi się formuła mojego bloga, chyba będę go urozmaicać czasem tym lub owym. A może po prostu szkoda mi naszych dialogów, których wcześniej nie spisałam. Wierzę, że nie będą kolidować z przepisami...  W każdym razie dla mnie rozmowa z najbliższymi przy dobrym jedzeniu wiąże się z czymś niezwykle przyjemnym. :) Oczywiście... Nie tylko przy jedzeniu! ;>

- Myślę, że wiesz kim powinieneś zostać? - pytam Prezydenta wieczorem leżąc w łóżku, bo jakoś nie mogę zasnąć.
- Kim mianowicie?
- Sołtysem.
- Weź...! - z niesmakiem i obrażony.
- No co, uważam, że byłbyś świetnym sołtysem! Wiesz jak sołtys ma fajnie?! Mógłbyś nosić beret z antenką i jeździć na kombajnie! Jechałeś kiedyś kombajnem?
- Nie.
- A ja jechałam, dwa razy! - wykrzykuję radośnie z nieukrywaną satysfakcją - Wiesz jak super, jak wysoko...!
- Ale za to jechałem tirem!
- Phi...! Tirem...! Tirem to każda tirówka jeździ!

   
Bułki Sołtysa - pszenne bułki z przedziałkiem (przepis znaleziony na epicuriousie)

Składniki:
  • 175 ml ciepłego mleka
  • 2 łyżki miękkiego masła
  •  łyżka cukru
  • 1 płaska łyżka soli
  • 2 łyżki ciepłej wody
  • 1 opakowanie suchych drożdży
  • 1 duże jajko
  • 2,5 szklanki mąki + do podsypywania
  • 2 łyżki roztopionego masła
  • 2 łyżki zakwasu pszennego (dodałam od siebie, w naiwnej nadziei, że bułki utrzymają świeżość również następnego dnia - nie utrzymały, ale miały fajny smak!)
 
     
    1. Rozgrzać mleko i rozpuścić w nim masło, cukier i sól, odstawić do przestygnięcia. Mąkę przesiać, drożdże rozpuścić w ciepłej wodzie. Mieszaninę mleka dodać do mąki, dodać rozpuszczone drożdże, jajko (dodałam jeszcze 2 łyżki zakwasu pszennego) i wyrobić ciasto. Powinno być dość zwarte, więc w razie potrzeby można dosypać nieco więcej mąki.
    2. Kiedy zacznie odstawać od ręki uformować kulę, włożyć do naoliwionej miski, posmarować rozpuszczonym masłem, przykryć miskę ściereczką i odstawić do wyrośnięcia w ciepłym miejscu.
    3. Rozwałkować ciasto, uformować z niego wałek długości ok. 45 cm, podzielić na 30 równych części/ krążków (ja chciałam takie większe bułki, jak z GS-u, więc podzieliłam na 15 części) i formować bułeczki:
    Każdy krążek lekko rozwałkować (trzeba lekko podsypywać mąką), przycisnąć przez środek tępą stroną noża, prawie do deski (bez obawy, nie przetną się!), odwrócić krążek, złożyć do środka z czterech stron, jak brzegi, tworząc jakby kopertę, lekko ścisnąć odwrócone brzegi, zlepiając ciasto (można zwilżyć palce wodą) i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zlepieniem do dołu a przecięciem do góry w odstępach minimum 2 cm. Gotowe bułeczki odstawić pod ściereczką do wyrośnięcia na min. 30 minut.
    4. Nagrzać piekarnik do 210°-220° C (piekłam w 190°C z termoobiegiem), bułki posmarować mlekiem i piec na lekko złocisty kolor. Wystudzić na kratce.
    Najlepsze oczywiście jeszcze ciepłe z masłem i dżemem albo miodem! :)


    środa, 21 grudnia 2011

    Kurczak po toskańsku (Pollo alla Toscana)


                             Proszę o wybaczenie wszystkich moich wiernych i niewiernych (jednak nie mniej szanownych :P) Czytelników, że nic się od paru dni u mnie nie dzieje - nie oznacza to bynajmniej, że jem tylko kanapki i nic nie gotuję - przeciwnie to czas niezwykłej kreatywności; wymyślam od paru dni coś nowego, żeby maksymalnie wykorzystać zasoby lodówkowe, jednocześnie niewiele kupując przed wyjazdem na święta do Polski. Przyznać też muszę, że w tych ostatnich dniach przed świętami trochę mi brak, a trochę i szkoda czasu na siedzenie przed komputerem.
                     Przygotowałam już swoją część potraw wigilijnych na wspólną, rodzinną Wieczerzę (część robi Bratowa, część Mama), dziś jeszcze robię masę makową (pierwszą domową od wielu lat), jutro jeszcze makowiec i sernik. Poza tym już wszystko wyprałam i wyprasowałam i zostaje jeszcze sprzątanie... To ostatnie jakoś najmniej lubię. :)
    Cieszę się na święta i lubię tę gorączkę przedświątecznego wiru przygotowań.
                       A co jemy teraz? Głównie pizzę i makarony z najróżniejszymi składnikami, bo to bardzo wdzięczne dania, jeśli mamy po trochę warzyw, serów i wędlin do wykorzystania.
    Kurczak po toskańsku doskonale nadaje się do wykorzystania kilku zbędnych rzeczy, zalegających w lodówce; ja robiłam wg oryginalnego przepisu, ale można dodać dowolne warzywa lub zrezygnować z jakiegoś składnika bez drastycznej zmiany smaku. Jednak ważne są moim zdaniem te trzy - cebula, pomidory i oliwki i lepiej z nich nie rezygnować.
    A poza tym kurczak po toskańsku jest pysznym, rewelacyjnym daniem, idealnie komponującym się z makaronem. Spróbujcie!
    Przepis z książki "Italienische Küche" Lindy Doeser, wydawnictwa Parragon.


    Składniki (przepis na 4 osoby):
    • 4 części kurczaka ze skórą (u mnie pierś podzielona na 2 części i 2 całe uda)
    • sól, pieprz
    • 2 łyżki mąki
    • 3 łyżki oliwy z oliwek do smażenia
    • 1 posiekana czerwona cebula
    • 2 ząbki czosnku, pokrojone dość grubo
    • 1 posiekana czerwona papryka (u mnie zielona)
    • 1 szczypta szafranu
    • 150 ml bulionu drobiowego (może być z kostki) lub bulion pół na pół z białym, wytrawnym winem
    • 400 g pomidorów z puszki (całych lub krojonych)
    • 4 suszone pomidory (najlepiej takich w oliwie) odsączone i posiekane
    • 220 g ciemnych pieczarek, pokrojonych w plasterki
    • 120 g czarnych oliwek bez pestek
    • 4 łyżki soku z cytryny
    • świeża bazylia do dekoracji

    1. Umyte i osuszone części kurczaka natrzeć solą i pieprzem, odstawić na 1-2 h. Następnie dokładnie obtoczyć w mące. Na dużej patelni rozgrzać oliwę i podsmażyć mięso na złoto z każdej strony średnim ogniu. Zdjąć z patelni, odstawić.
    2. Na patelnię wrzucić cebulę, czosnek i paprykę, zmniejszyć ogień, dusić mieszając ok. 5 minut. Do bulionu z winem dodać szafran i dokładnie wymieszać. Rozgrzać piekarnik do 180°C.
    3. Dodać pieczarki, pomidory suszone, pomidory z puszki ( lepiej nie dodawać soku z pomidorów, ale zachować do ewentualnego podlania) i mieszając poddusić 3 minuty. Wlać bulion z winem i szafranem oraz sok z cytryny. Zagotować, włożyć mięso.
    4. Zawartość patelni przełożyć do żaroodpornego naczynia, przykryć i wstawić do nagrzanego piekarnika na ok. 1 h. Podawać najlepiej z makaronem, udekorowane świeżymi listkami bazylii.

    czwartek, 15 grudnia 2011

    Pulao pomarańczowe


                      Do wszelkich curry lub innych mięsno-warzywnych dań indyjskich bardzo lubię przygotowywać (i jeść oczywiście też!) pulao. Staram się zawsze tak dobrać przyprawy i dodatki do ryżu, żeby harmonijnie skomponowały się z charakterem potrawy, do której je podam. Tak było i tym razem, pomyślałam, że do tego intensywnego, ostrego i pełnego w smaku vindaloo doskonale nada się delikatny, ale aromatyczny ryż z jakimś orzeźwiającym akcentem. Uznałam, że do pulao dodam standardowych przypraw, z lekką przewagą cynamonu i słodyczy a kawałki pomarańczy dopełnią całości. 
    Pomarańczowe pulao z rybnym vindaloo stworzyło idealną i przepyszną całość. :)


    Składniki (na 2-3 osoby):
    • 1 filiżanka (175 ml) ryżu basmati
    Do gotowania ryżu:
    • 3 ziarna ziela angielskiego
    • 1 liść laurowy
    • 3 ziarna kardamonu
    • 1/2 laski cynamonu
    • 1 gwiazdka anyżu
      1 łyżeczka ziaren czarnego pieprzu

    Do przyprawienia:
    • 1 łyżeczka masła
    • 1 łyżeczka brązowego cukru
    • 1 ziarno kardamonu
    • 1/2 łyżeczki ziaren kolendry
    • 2 ziarna czarnego pieprzu
    • duża szczypta cynamonu
    • szczypta garam masala
    • 1/4 łyżeczki kurkumy
    • sól do smaku
    • 1/3 pomarańczy obranej z błonek 
    • 1 łyżka startej na paseczki skórki pomarańczowej lub cytrynowej (najlepiej zesterem)
    • trochę siekanej natki pietruszki (ilość wg upodobań)



      1. Całe przyprawy wrzucamy do specjalnego woreczka lub koszyczka do gotowania. Ryż płuczemy kilkakrotnie w zimnej wodzie, gotujemy jak tutaj, razem z koszyczkiem z przyprawami.
      2. Z nasiona kardamonu wyłuskujemy czarne ziarenka. Razem z pieprzem i kolendrą dobrze tłuczemy w moździerzu, ale nie na pył! Łączymy z pozostałymi, sypkimi przyprawami. Cząstki pomarańczy kroimy na 4-5 kawałków (patrz zdjęcie).
      3. Wyciągamy z ryżu przyprawy, odcedzamy ryż na sicie, od razu wkładamy z powrotem do garnka, wrzucamy masło, cukier, przyprawy i kawałki pomarańczy i skórkę  - dokładnie ale bardzo delikatnie mieszamy drewnianą łyżką. Solimy do smaku. Odstawiamy na 10 minut na ciepły palnik.
                  Podajemy lekko posypane natką pietruszki do rybnych curry i vindaloo. ;)

      wtorek, 13 grudnia 2011

      Rybne Vindaloo


                            Vindaloo to kolejna potrawa indyjska, podobno jedno z ostrzejszych curry, choć moim zdaniem jakieś strasznie ostre to ono nie jest. Za to z pewnością jest to najlepsze curry jakie w życiu jadłam. Nie potrafię Wam opisać tego smaku, albo sobie zamówcie w dobrej restauracji, albo sobie zróbcie, albo po prostu musicie mi wierzyć na słowo... :) 
      Moja receptura powstała z połączenia przepisów stąd i stąd
      A i koniecznie, koniecznie wypróbujcie do niego filet z tuńczyka!
                            A oto co ciekawego na temat vindaloo podaje Wikipedia: " Zostało sprowadzone do indyjskiego regionu Goa przez Portugalczyków i stało się tam posiłkiem często podawanym podczas specjalnych okazji. Nazwa, tłumaczona z portugalskiego jako "wino, ocet winny i czosnek", jest także czasem pisana Vindalho lub Vindallo. Historycznie było to wieprzowe danie gotowane z dużą ilością czerwonego wina i czosnku, ale po przejęciu przez mieszkańców regionu Goa, przepis zmodyfikowano zgodnie ze tradycyjną kuchnią regionu, przez dodanie mnóstwa przypraw i chili. Restauracje na świecie często podają to danie z kurczakiem lub jagnięciną, czasem też z ziemniakami. Tradycyjny przepis na Vindaloo nie zawiera ziemniaków. Zostały one dodane przypadkowo, ponieważ słowo "aloo" znaczy "ziemniak" w hindi."


      Składniki:
      • 300 świeżego tuńczyka
      • 5 łyżek soku z limonki
      • sól, pieprz
      • 3-centymetrowy kawałek świeżego imbiru (bardzo drobno posiekanego) 
      • 1 średnia cebula (drobno posiekana)
      • 2 ząbki czosnku (bardzo drobno posiekane)
      • 3-4 łyżki masła ghee
      Pasta Vindaloo:
      • 1 łyżeczka czarnego pieprzu w kulkach
      • 1 łyżeczka nasion gorczycy
      • 1 łyżeczka nasion kolendry
      • 1 łyżeczka nasion kminu rzymskiego
      • 1/2 łyżeczki małych ziarenek kardamonu (wyłuskanych z nasion)
      • 1 łyżeczka kurkumy
      • 1 -2 suszone papryczki chili
      • 1 łyżka winnego octu białego
      • 1/2 łyżeczki soli
      • 2 płaskie łyżeczki brązowego cukru

      Ponadto:
      • 3-4 pomidory z zalewy lub 1/2 rozdrobnionych z puszki wraz z sokiem
      • 150-200 g mleczka kokosowego (można nie dawać, a zamiast dać więcej pomidorów)
      • szczypta cynamonu
      • po 1/2 papryki czerwonej, zielonej i czerwonej (u mnie zielona ostra!)
      • zielona cebulka
      • świeża kolendra



      1. Tuńczyka pokroić w sporą kostkę lub grube plastry, natrzeć solą, pieprzem, skropić sokiem z limonki, odstawić w temperaturze pokojowej na  10-15 minut. Odsączyć na papierowym ręczniku i obsmażyć krótko z każdej strony na większym ogniu na 2 łyżkach masła ghee. Zdjąć z patelni na papierowy ręcznik. 
      2. Papryki pokroić w dużą kostkę, również krótko obsmażyć na łyżce masła ghee i odstawić.
      3. Pieprz, papryczki chili, kolendrę, kardamon i kmin rozdrobnić w moździerzu, połączyć z pozostałymi suchymi przyprawami, następnie dodać ocet winny i olej, dokładnie wymieszać, odstawić na 10 minut.
      4. Na czystej, dużej patelni (lub garnku o grubym dnie) rozgrzać masło ghee, włożyć pastę, smażyć aż przyprawy wyraźnie puszczą aromat, wtedy dodać czosnek, imbir, podsmażyć 3 minuty, dodać cebulę, zeszklić i wrzucić rybę, zmniejszyć gaz, przykryć patelnię i dusić pod przykryciem ok. 5 minut.
      5. Dodać pokrojone ćwiartki pomidory z zalewy, zagotować, dolać mleczko kokosowe, szczyptą cynamonu, zagotować i dodać tuńczyka, bardzo delikatnie wymieszać i dusić na wolnym ogniu ok. 10 minut. Jeżeli będzie za gęste, można dodać 1/2 filiżanki wody. Doprawić ewentualnie do smaku solą i pieprzem lub sokiem z limonki. Podawać posypane zieloną kolendrą i krążkami zielonej cebulki, ja dodatkowo zrobiłam do tego vindaloo pomarańczowe pulao.

      Spaghetti z kurczakiem i oscypkiem


                              Ten przepis powstał z potrzeby zużycia oscypka, którego spory zapas przywiozła mi Mama z wojaży do Krakowa. Oscypków było przeróżne rodzaje i chociaż uwielbiam oscypki, nie przejadłam wszystkiego sama, bo okazało się, że Prezydent nie przepada za oscypkami (?). Zostało więc dużo takiego w formie sznurków, czy spaghetti. Postanowiłam połączyć go z makaronem o tej samej nazwie, zastanawiając dość długo się jakich dodatków użyć, żeby nie zagłuszył ich dość zdecydowany smak oscypka. Wyszło wspaniałe, mogę jedynie gorąco polecić mój przepis. ;)


      Składniki (dla dwóch osób):
      • 250 g makaronu spaghetti
      • 1 nieduża pierś kurczaka pokrojona w kostkę
      • 1 łyżeczka pieprzu ziołowego
      • 1/2 płaskiej łyżeczki soli
      • 1/2 płaskiej łyżeczki czarnego pieprzu
      • 1 łyżka jasnego sosu sojowego
      • 1 łyżka oliwy lub oleju kukurydzianego (rzepakowego, z pestek winogron)
      • 1 cebula pokrojona w kostkę
      • 100 ml białego wytrawnego wina
      • 50-60 g jogurtu naturalnego, najlepiej greckiego (lub innego gęstego, ale musi być dobrej jakości)
      • 1 łyżka masła
      • 70-80 g oscypka w formie spaghetti (długich nitek)
      • 8-10 małych kawałków marynowanej dyni  (ilość wg uznania)
      • siekana natka pietruszki
      • czarny pieprz i płatki chili 
       


        1. Mięso wkładamy do miski, wlewamy sos sojowy, sól, pieprz, pieprz ziołowy i łyżkę oleju, marynujemy przez ok. 20-30 minut. Oscypek kroimy w paski ok. 3 cm. Makaron gotujemy wg przepisu na opakowaniu i trzymamy w cieple.
        2. Na patelni rozgrzewamy masło, wkładamy cebulę i dusimy, aż się zeszkli, dodajemy mięso i smażymy na lekki ogniu ok. 5-7 minut. Dolewamy wino, doprowadzamy do wrzenia - redukujemy do 1/3 objętości. Przykrywamy pokrywką, dusimy 5 minut. 
        3. Zestawiamy z ognia, dodajemy jogurt, mieszamy (jeżeli wytworzy się woda i jogurt lekko się zważy,można krótko odparować płyn na dość dużym ogniu), dodajemy oscypek, przykrywamy i odstawiamy na ciepły palnik na 5 minut (nie gotujemy już) - po tym czasie ser powinien ładnie zmięknąć.
        4. Makaron nakładamy na talerze, na to kurczaka z oscypkiem w jogurtowym sosie, posypujemy kostkami marynowanej dyni, natką pietruszki, płatkami chili i czarnym pieprzem.

        piątek, 9 grudnia 2011

        Meksykańska zupa z kurczakiem i ciecierzycą


                       Meksykańska zupa z ciecierzycą po raz pierwszy pojawiła się w mojej kuchni ponad rok temu i można powiedzieć, że na stałe już wpisała się do mojego kanonu posiłkowego. Bardzo lubię robić ją w lecie; jest lekko kwaskowa, pikantna, zachwycająca świeżością warzyw, a z drugiej strony bardzo treściwa i jako jednodaniowy obiad zupełnie wystarczająca w jakiś upalny dzień. Miłośnicy kuchni meksykańskiej będą z pewnością nieco zaskoczeni lekkością tej zupy, ale na pewno nie rozczarowani. Musicie spróbować!
                  Zupę znalazłam w książeczce pt.: "Einfach lecker kochen - Gerichte aus Mexiko" i w przepisie zmniejszyłam tylko nieco ilość warzyw, żeby móc delektować się większą ilością wywaru. Smacznego!


        Składniki:
        • 1 l bulionu drobiowego (może być z kostki)
        • 2 cebule
        • 2 ząbki czosnku
        • 250 g piersi z kurczaka
        • 2 średnie marchewki
        • 3 łodygi selera naciowego
        • 1 mała puszka ciecierzycy (150 - 200 g)
        • 1 papryczka chili
        • 2 gałązki świeżej kolendry
        • 1 avocado
        • 1 łyżeczka trzcinowego cukru (ewentualnie)
        • sól, świeżo mielony pieprz
        • sok wyciśnięty z połowy limonki
        • plasterki limonki i paseczki chili do przybrania (ewentualnie)


        1. Bulion zagotować. Czosnek przepuścić przez praskę prosto do bulionu. Cebulę pokroić w grube piórka (ja przekroiłam na ćwiartki i wyjęłam z zupy, kiedy się rozgotowała), chili w drobniutką kostkę. Mięso (filet w całości) i warzywa rzucić do bulionu, gotować na niewielkim ogniu 20 minut.
        2. Ciecierzycę odsączyć z zalewy, dorzucić do bulionu. Avocado pokroić w cienkie półplasterki, skropić sokiem z cytryny. Odstawić. Mięso wyciągnąć z zupy, lekko przestudzić i pokroić na małe kawałki lub plastry. Zupę doprawić solą, pieprzem, cukrem i sokiem z cytryny, zagotować i zestawić z ognia.
        3. Nalewać do miseczek, podawać z kawałkami mięsa i avocado, udekorowane plasterkiem limonki, paseczkami chili i listkami kolendry.

        czwartek, 8 grudnia 2011

        Ciasteczka marcepanowe z galaretką


                         Te ciasteczka piekłam już 3 razy! Po pierwsze dlatego, że są to jedne z pyszniejszych ciastek, jakie jadłam, po drugie - oczywiście: zniknęły ponownie w tajemniczych okolicznościach, po trzecie: bo za pierwszym razem zużyłam na całą turę galaretkę żurawinową, a koniecznie chciałam, żeby były dwukolorowe, po czwarte... za drugim razem okrutnie mi się przypaliła druga blacha i nie mogłam przeboleć straty! :) 
                   Ciastka są cudne, można jeść jeszcze ciepłe, wtedy nuta marcepanu jest bardziej wyczuwalna, lub za parę dni, wtedy są niezwykle kruchutkie i rozpływają się w ustach. Warto zadać sobie trud, bo i roboty jest przy nich trochę! Ale pocieszę niewprawnych, że ja jako bardzo początkująca dekoratorka ciastek (:P) jakoś dałam sobie radę... No, nie są doskonałe, ale wierzę, że wszystko przede mną! :)
        Przepis pochodzi z książeczki wydawnictwa Happy Books z serii Essen&Genießen pt: "Plätzchen", notabene kupionej w lutym za 1 €! ;)


        Składniki:
        • 250 g mąki
        • 50 g mielonych migdałów bez skórki
        • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
        • 150 g miękkiego masła
        • 100 g cukru 
        • 50 g masy marcepanowej
        • 1 jajko 
        Ozdobny brzeżek z marcepanu:
        • 250 g masy marcepanowej
        • 1 jajko
        • 50 g cukru
        Ponadto:
        • 100 g galaretki żurawinowej (można dać dżem lub konfiturę wiśniową lub z czarnej porzeczki)
        • 100 g galaretki jabłkowej lub innej żółtej lub pomarańczowej (dałam mandarynkową)
        Uwaga: chodzi o taką galaretkę śniadaniową sprzedawaną w słoiczkach jak dżem, do chleba lub tostów, a nie o taką w proszku!


          1. Mąkę, migdały i proszek do pieczenia wsypać do miski, dodać miękkie masło, 120 g cukru, jajko i 50 g marcepanowej masy, pokruszonej w rękach. Wyrobić szybko gładkie ciasto, uformować kulę, zawinąć w folię i schłodzić przez 2 h w lodówce.
          2. W tym czasie wymieszać za pomocą miksera pozostały marcepan z jajkiem i cukrem na masę bez grudek, następnie przełożyć ją do rękawa cukierniczego z szeroką, ząbkowaną końcówką.
          3. Rozgrzać piekarnik do 180°C. Połowę ciasta pozostawić w lodówce,  drugą rozwałkować na grubość ok. 0,5 cm, wycinać ciastka foremką - średnim serduszkiem i kłaść w odstępach 1 cm na blachę wyłożoną  papierem do pieczenia. Masą marcepanową ozdobić brzegi (trzeba dość sporo jej kłaść, łatwiej się wtedy ozdabia ciastka). Ciastka piec na średnim poziomie piekarnika przez 12-15 minut (trzeba pilnować, gdyż marcepan szybko się przypieka!).


          4. Wyjąć upieczone ciastka i wystudzić. Konfiturę, dżem lub galaretkę podgrzać w garnku - każdy rodzaj osobno (konfiturę lub dżem należy następnie dokładnie zmiksować przetrzeć przez sitko!) lekko ostudzić i ciepłą nakładać na środek serc, rozprowadzając równomiernie.
          UWAGA: Ciastka pozostawiamy przez pierwszą dobę na papierze, żeby galaretka dokładnie stężała i odparowała -  nie chowamy ich do pudełek, gdyż wchłoną całość wilgoci z galaretki i będą mokre i miękkie.


          środa, 7 grudnia 2011

          Chleb Kołodziej


                         Chleba tego nigdy wcześniej nie jadłam, przepis opracowałam sama, bo ani w kucharskich lekturach tradycyjnych, ani w internecie nie znalazłam przepisu. Wiem, że taki chleb można kupić i że tak właśnie się nazywa, ale dowiedziałam się tego zupełnie przypadkowo - po prostu chciałam zrobić chleb żytnio-orkiszowy. Szukając na taki właśnie przepisu znalazłam opis chleba Kołodzieja właśnie, który można kupić gdzieś w Polsce, ale gdzie? Powie mi ktoś? Bo ja go u siebie na Dolnym Śląsku nigdy nie spotkałam; podobno ten chlebek jest okrągły i obsypany płatkami owsianymi, o tutaj go widać. Mój kołodziej wyszedł bardzo smaczny, jeden z moich lepszych chlebków, ale czy jest choćby zbliżony do oryginału - tego nie wiem! :) Jeśli go ktoś jadł, niech coś skrobnie na dole. Dziękuję. :) A teraz mój przepis na Kołodzieja!


          Wieczorem - zaczyn:
          • 325 ml wody
          • 1/3 szklanki zakwasu żytniego
          • 250 g mąki żytniej z pełnego przemiału (typ 2000)

          Składniki zaczynu dokładnie mieszamy, zostawiamy na noc w bardzo ciepłym miejscu (np. w zamkniętej łazience na kaloryferze lub w jego bliskim sąsiedztwie)



          Rano - ciasto właściwe:
          • cały zaczyn
          • 300-350 g mąki orkiszowej (dałam typ 1050)
          • 2 łyżki oleju słonecznikowego
          • 2 garści ziaren dyni
          • 1 płaska łyżka cukru
          • 5 g soli
          • lekko roztrzepane białka jajka do posmarowania chleba

          1. Łączymy dokładnie wszystkie składniki, mąkę dodając stopniowo - najpierw połowę, wyrabiamy i znów trochę, ponownie wyrabiamy. Ciasto powinno być dość zwarte, odstawać od ręki i nieznacznie się lepić.
          2. Wyrobione ciasto wkładamy do wysmarowanej olejem miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia w koszyku lub durszlaku. Potrwa to ok. 4-6 h lub dłużej. Chleb powinien wyraźnie zwiększyć objętość. 



          3. Nagrzewamy piekarnik do 50°C, na spód wkładamy głębszą blaszkę z wodą.  Wyrośnięty chleb delikatnie przekładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, smarujemy białkiem, obsypujemy płatkami owsianymi, wkładamy do piekarnika. Nastawiamy temperaturę na 210°C. 
          4. Kiedy piekarnik nagrzeje się do tej temperatury pieczemy 5 minut, następnie wyjmujemy blaszkę z wodą, zmniejszamy temperaturę do 190°C, pieczemy dalsze 10 minut, zmniejszamy na 180°C i pieczemy jeszcze 30-40 minut.

          Phở bò


                      Tę zupę jadłam 2 razy w wietnamskiej knajpce pod moim biurem. Zachęciła mnie przemiła właścicielka, opowiadając, jak wyjątkowa i smaczna jest ta zupa i jak się ją przyrządza. Mówiła, że jest to niezwykle esencjonalny wywar z dużej ilości mięsa i kości wołowych, który gotuje się przez 24 godziny! Oczywiście musiałam spróbować zupy, która tak długo się gotowała! Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że w Wietnamie Pho Bo (z wołowiny) i Pho Ga (z kurczaka) je się najczęściej... na śniadanie! Wyobrażacie sobie? :)
          Zupę dostaje się w dużej misce z szerokim makaronem ryżowym, tajską bazylią, cząstkami chili, zielonej cebulki, posypaną kolendrą. Kto jeszcze nie miał okazji, koniecznie musi spróbować! Możecie w tym celu poszukać odpowiedniej restauracji, ale zrobiona samodzielnie w domu jest niepowtarzalna! Uwierzcie mi, bo wiem co mówię -  ta domowa Pho Bo nie tylko ma wszystkie dodatki, jakie powinna mieć, ale jest o wiele bardziej esencjonalna i pełna w smaku. I nie jest wcale trudna do ugotowania, tym bardziej, że praktycznie gotuje się sama. 
                       Moja Pho Bo gotowała się ok. 10 h, następnie stygła do rana, w południe przyrządziłam gotowe danie.
                  Opracowując mój przepis, korzystałam z trzech źródeł: Wikipedii, polskiego bloga, oraz strony wietnamskiej.


          Składniki: (na ok. 3,5 litra wywaru)
          • 3 wołowe kości ogonowe (kliknij!)
          • 2-3 wołowe kości żebrowe lub inne
          • 500 g ładnego chudego mięsa wołowego (szynka, polędwica, łopatka)
          • 1 łyżka ziaren czarnego pieprzu
          • 2-3 ziarna kardamonu
          • 4 gwiazdki anyżu
          • 5 dużych ząbków czosnku
          • 5 ziaren ziela angielskiego
          • 5 goździków
          • 1 suszona papryczka chili (krótka ub połowa długiej)
          • 1/2 niedużej rzepy, pokrojonej na ćwiartki
          • 2 łodygi trawy cytrynowej, posiekanej w krążki
          • 2 duże białe cebule
          • 10-centymetrowy kawałek imbiru
          • 8 łyżeczek cukru trzcinowego
          • 1 łyżka soli
          • 4 łyżki jasnego sosu sojowego
          • 4 łyżki sosu ostrygowego lub rybnego
          • sok z limonki
          Do garnirowania:
          • makaron ryżowy wstążki
          • 250 g polędwicy, steku lub ładnej łopatki, pokrojonej w bardzo cieniutkie plasterki
          • 1 cebula, pokrojona w bardzo cieniutkie plasterki (jak papier)
          • garść kiełków fasoli mun
          • cieniutkie krążki papryczki chili
          • krążki zielonej cebulki
          • listki tajskiej bazylii
          • świeża kolendra
          • cząstki limonki
          • sos sojowy, sos rybny


          1. Cebulę kroimy na połówki, imbir w grube plastry i opalamy nad ogniem lub na suchej patelni, aż skórka sczernieje. Odkładamy. Mięso i kości bardzo dokładnie myjemy, z 500 g mięsa odkrajamy 250 g, owijamy folią spożywczą, wkładamy do zamrażalnika. 
          2. Resztę mięsa i kości wkładamy do dużego garnka, zalewamy zimną wodą (4,5 l) dodajemy całe przyprawy, stawiamy na średnim ogniu, doprowadzamy do wrzenia, szumujemy i zmniejszamy ogień, jak w przypadku rosołu. Gotujemy tak ok. 45-60 minut i szumujemy w razie potrzeby.
          3. Dodajemy warzywa i trawę cytrynową, sos sojowy, rybny i sól - gotujemy na bardzo małym ogniu ok. 10 h. UWAGA: Zupę można gotować 3-5h jak podaje większość źródeł, ale gotowana dłużej jest po prostu o wiele lepsza!
          4. Następnego dnia z zimnej zupy wyciągamy mięso (ładniejsze kawałki możemy pokroić i wyłożyć do miseczki) i ściągamy nadmiar tłuszczu. Lekko podgrzewamy i przecedzamy przez gęste sito lub gazę.
          Ok. 15-u minut przed planowanym podaniem:
          - bardzo cieniutko kroimy wcześniej zamrożone mięso w plasterki, rozkładamy na talerzu, skrapiamy sosem rybnym i sojowym
          - gotujemy makaron ryżowy, odcedzamy, dokładnie przepłukujemy wodą (inaczej będzie się bardzo kleił!) i   trzymamy w cieple,
          -  do małych miseczek rozkładamy garnitur - cząstki limonki, zieleninę, kiełki, krążki cebuli i chili, ewentualnie ugotowane kawałki mięsa z wywaru,
          - do malutkich płaskich miseczek wlewamy sos rybny i sos sojowy,
          - doprowadzamy zupę do wrzenia, doprawiamy sokiem z limonki i w razie potrzeby sosem sojowym i rybnym, ewentualnie solą.
          - do misek wykładamy makaron ryżowy i po 8-10 plastrów zamarynowanego surowego mięsa, po kilka cieniutkich krążków cebuli
          5.Wrzącym wywarem zalewamy bardzo powoli każdą miseczkę, polewając szczególnie dokładnie mięso tak, aby się od razu ścinało. Mogę Was tylko zapewnić, że mięso w ten sposób potraktowane absolutnie nie jest surowe! Jest nie tylko bardzo kruche, ale i przepyszne!
          Nalewamy prawie pełne miseczki, od razu podajemy, a każdy sam dekoruje i doprawia swoją Pho Bo. Smacznego! :)

                           Pozostały wywar można zamrozić, po całkowitym wystudzeniu.


          poniedziałek, 5 grudnia 2011

          Tygryski - kruche ciasteczka z migdałami


                                Bardzo lubię piec ciasteczka podczas Adwentu, ta czynność idealnie wpisuje się według mnie w ten czas radosnego oczekiwania... Napiekłam już sporo w tym roku, niektóre nawet dwu- trzykrotnie, gdyż jakoś dziwnie znikały. Kto chociaż raz piekł ciasteczka wie, że mają one przedziwną tendencję do znikania, przy czym znikanie to jest na tyle tajemnicze, że nikt z domowników zupełnie NIC o tym NIE WIE... U mnie poza mną w domu jest tylko jeden domownik i on oczywiście też nigdy nie ma pojęcia co się stało, że połowa pełnego pojemnika zniknęła z dnia na dzień. No cóż, zostawmy to bez odpowiedzi i nie doszukujmy się zbytnio przyczyny i winnego znikania. Ustalmy raz na zawsze, że ciastka znikają i już. Taką mają naturę. ;) A tygryskowe ciasteczka ukryłam bardzo głęboko, kiedy je zrobiłam. A to dlatego, że piekłam pierwszy raz i chciałam się przekonać, jak będą się przechowywać. Udało się i już mogę powiedzieć, że stały się bardzo kruche i miękkie, nabrały jeszcze bardziej migdałowego aromatu. 
                          Chyba się nie zdziwicie, że po prostu MUSIAŁAM je upiec, kiedy je zobaczyłam! :) A dedykuję je pięciu prawdziwym Ciasteczkowym Potworom: Kajtkowi, Tymkowi i Nikodemkowi (Potworkom Siostry Prezydenta - Kasi) oraz Ignasiowi i Marysi (Potworkom Brata Prezydentowej - Radka). Mam nadzieję, że będę miała okazję, wręczyć im je osobiście w te święta. ;) O ile znów nie znikną w tajemniczych okolicznościach! :D
          Ciasteczka pochodzą z książki Patrika Jarosa pt.: "Die Weihnachtsbäckerei - Die besten Rezepte für Plätzchen, Stollen und mehr".


          Składniki:(na około 45 sztuk)
          • 175 g cukru pudru (dałam 130 g)
          • 300 g zimnego masła
          • 2 białka
          • duża szczypta soli
          • skórka starta z połowy cytryny
          • 5 kropli aromatu  z gorzkich migdałów
          • 435 g mąki
          • 25 g kakao
          • 125 g całych migdałów w skórce


          1. Cukier puder przesiać do miski. Masło posiekać i zagnieść z cukrem. Dodać białka, sól, aromat migdałowy i skórkę cytrynową, ponownie zagnieść. Ciasto podzielić na połowy; do jednej dodać 225 g mąki, zagnieść i krótko wyrobić. Do drugiej połowy dodać kakao i 210 g mąki, również krótko wyrobić. Oba ciasta zawinąć oddzielnie w folię i wstawić do lodówki na całą noc (ja robiłam rano i chłodziłam 6 h).
          2. Po schłodzeniu ciasta, rozwałkować je na 2 mm i podzielić na paski ok. 5-6 cm. Układać na przemian ciemne i jasne paski - jeden na drugim, tworząc jakby sztabę; co 3 warstwy układać na paskach równolegle migdały w odstępach ok. 2-3 cm. Przykrywać kolejnym paskiem. Czynności powtarzać do wyczerpania pasków ciasta (paski ciasta układałam na folii spożywczej, żeby łatwiej je było ściągać).
          3. Powinien wyjść długi, prostokątny sześcian, który należy delikatnie rozwałkować, dosłownie tylko "tam i z powrotem", żeby migdały ułożyły się w cieście - ja przewałkowałam też bardzo lekko po bokach. następnie delikatnie zawijamy sześcian w folię i wkładamy na 2 h do zamrażalnika, najlepiej tam, gdzie mamy najwyższą temperaturę, jeśli mamy tylko jedną komorę, po godzinie możemy wyciągnąć ciasto. Powinno być wyraźnie zmrożona, ale nie na kamień! Piekarnik rozgrzewamy do 185°C.
          4. Odwijamy do 1/3 ciasto z folii i bardzo ostrym (!) nożem kroimy ciasto z węższej strony na plastry ok. 1 cm. Od razu kładziemy plastry na wyłożoną papierem blachę, pieczemy ok. 12-15 minut, uważając, żeby się nie spiekły, bo nie będzie ładnego efektu pasków tygrysa! ;) Studzimy na kratce a całkiem zimne wkładamy do szczelnego pojemnika lub puszki. 

          Dhal - indyjska zupa z soczewicy i pomidorów

                             
                                  Zupa dhal jest tak nie tylko wyjątkowa w smaku i rozgrzewająca za sprawą typowych dla indyjskich dań ciepłych aromatów przypraw, ale jest tak sycąca i pożywna, że z powodzeniem zastąpi obiad w jakiś zabiegany dzień, tym bardziej, że jej przygotowanie zabiera tylko nieco ponad 30 minut. I niech nie zrażają się osoby, które nie przepadają za indyjską kuchnią; zapewniam, że najwięksi jej przeciwnicy zupę dhal jedzą z przyjemnością. Intensywny smak przypraw łagodzi delikatność warzyw i soczewicy, a dopełnia dodatek jogurtu. To moja propozycja, wzbogacona dodatkowo słodkimi warzywami (dynia, kalafior, marchew) na zimne, mroźne dni! A inspirowałam się przepisem stąd, stąd i stąd.


          Składniki: (na 2 duże porcje)
          • 2 łyżki masła ghee lub oleju kokosowego
          • 1 filiżanka (175 ml) czerwonej soczewicy
          • 2 pomidory (lub połowa krojonych z puszki, wraz z sokiem)
          • 2 ząbki czosnku
          • 1 ziemniak (pokrojony w dużą kostkę)
          • 1 marchewka (pokrojona w plastry)
          • kilka różyczek kalafiora
          • kawałek dyni pokrojonej w kostkę
          • 0,5 l bulionu warzywnego
          • 125 ml mleczka kokosowego (można pominąć lub zastąpić kilkoma łyżkami słodkiej śmietanki)
          • 1 cebula posiekana
          • 1 płaska łyżeczka garam masala
          • 1/2 płaskiej łyżeczki kurkumy
          • 1/2 płaskiej łyżeczki kminu rzymskiego
          • 1/2 łyżeczki mielonych ziaren kolendry
          • szczypta mielonych płatków chili lub kawałek posiekanej świeżej papryczki chili
          • 2-3 łyżki soku z cytryny
          • sól, pieprz do smaku
          • świeża kolendra i jogurt do dekoracji


          1. Soczewicę opłukać, osączyć. Zagotować bulion i wrzucić do niego warzywa (oprócz kalafiora!) Gotować 10 minut. Zestawić z ognia.
          2. Na dużej, głębokiej patelni rozgrzać masło ghee, zeszklić lekko cebulę i czosnek, dodać wszystkie przyprawy, smażyć chwilę, aż przyprawy zaczną wydzielać wyraźny aromat (po ok. 2-3 minutach), wtedy dodać soczewicę, smażyć mieszając 2 minuty, dodać pomidory z sokiem, bulion z warzywami i mleczko kokosowe, gotować na mniejszym ogniu ok. 20-30 minut pod przykryciem (jeżeli mamy mniejszą patelnię, możemy zawartość patelni przełożyć do garnka z bulionem i gotować wszystko w garnku) do miękkości soczewicy; poznacie po tym, że zacznie się lekko rozpadać.
          3. Całość lekko zmiksować (ja krótko przyciskam guzik miksera ręcznego 2-3 razy), doprawić do smaku solą, pieprzem i sokiem z cytryny, dodać kalafior i gotować jeszcze ok. 7-10 minut.
          4. Gorące rozlać do miseczek, udekorować jogurtem i świeżą kolendrą, podawać można samą, z chlebkiem naan lub innym pszennym (typu bagietka chociażby) albo z ryżem basmati.


          Zupę zgłaszam do konkursu Mistrzowie Patelni Neoflamu w kategorii "Ciepło, cieplej, gorąco"

          niedziela, 4 grudnia 2011

          Zapiekanka wiejska


                            Pozostajemy w ziemniaczanym klimacie i oto klasyczna wiejska zapiekanka, zapiekana ze śmietaną, jajkiem i serem. Jako dodatek do ziemniaków, oprócz oczywiście obowiązkowej kiełbaski i cebuli, można użyć właściwie każdego warzywa i mięsa, jakie zbywa w lodówce. Ja najbardziej lubię klasyczną, z dodatkiem kolorowej papryki.
                        A Wy z jakimi dodatkami lubicie wiejską zapiekankę? :)


          Składniki w mojej zapiekance:
          • kilka ziemniaków
          • 100 g boczku pokrojonego w drobną kostkę
          • 1 duża czerwona cebula
          • 1 czerwona papryczka chili
          • 1 mały strąk żółtej papryki
          • 2 kiełbaski śląskie lub senatorskie
          • 1/2 cukinii
          • 1 płaska łyżeczka pieprzu ziołowego
          • 1,5 łyżki majeranku, 
          • 1 łyżeczka tymianku
          • sól, czarny pieprz do smaku
          • 10 g startego żółtego sera (ewentualnie)


          Sos:
          • 150 g kwaśnej śmietany 18%
          • 60 g startego żółtego sera
          • 2 ząbki czosnku
          • 1 jajko
          • szczypta soli
          • szczypta pieprzu
          • 1/2 łyżeczki cukru

          1. Ziemniaki pokroić w talarki, obgotować przez 10 minut w dużej ilości wrzątku, odcedzić, odparować wrzucić do dużej miski. Paprykę pokroić w kostkę,  cukinię w  grube półplasterki, posiekać drobno papryczkę chili, wszystko dodać do ziemniaków. Piekarnik nagrzać do 190°C.
          2. Boczek zesmażyć na chrupko na średnim ogniu, dodać kiełbaskę, zrumienić z każdej strony, dodać cebulę pokrojoną w kostkę, zeszklić, przełożyć do warzyw. Dodać zioła i przyprawy, dokładnie wymieszać.
          3. Formę żaroodporną posmarować masłem, przełożyć ziemniaki i warzywa. Wstawić do nagrzanego piekarnika, piec 20 minut na wyższej półce piekarnika.
          4. Roztrzepać jajko, dolać śmietanę i posiekany czosnek, dodać pozostałe składniki sosu, dokładnie wymieszać (ja robię to za pomocą morgensterna ;>). Zalać sosem zapiekankę, Zapiekać pod przykryciem kolejne 20 minut.
                   Po tym czasie można jeszcze posypać dodatkowym serem zapiekankę i zapiec jeszcze 5 minut bez przykrycia. Pyszne! :)



          piątek, 2 grudnia 2011

          Ziemniaki z pieca (Hasselback)


                            Jak powszechnie wiadomo ;) ziemniaczki to moje ulubione jedzenie i nie umiałabym z nich zrezygnować nigdy przenigdy, no chyba że w kwestii zagrożenia życia a i wtedy byłabym wielce nieszczęśliwa. Na kartofelka ochota mi nie mija nawet po ogromnym obiedzie, a ze słodyczy też najbardziej lubię ziemniaki.
                        A teraz do rzeczy; chciałam zrobić takie pieczone w folii kartofle z pieca, jakie sprzedają na każdym jarmarku bożonarodzeniowym w Niemczech, a którym nigdy nie umiem się oprzeć - uwielbiam je szczególnie z twarożkiem szczypiorkowym lub czosnkowym. Na jarmarkach przygotowują je w wielkich żeliwnych piecach i szczególnie w mroźny dzień, jedzone na dworze i popijane grzanym winem smakują takie ziemniaki naprawdę wyjątkowo - kto jadł, ten wie o czym mówię. 
                       Oczywiście ja dysponuję jedynie piekarnikiem elektrycznym i miałam zamiar skorzystać z termoobiegu, zawijając całe kartofle w skórce w folię aluminiową. Jednak ten i ten przepis, a szczególnie to zdjęcie zaważyło o losie moich pięciu kartofli, które najpierw się podgotowały, później zostały nacięte, natarte solą i naszpikowane czosnkiem, następnie wylądowały w piekarniku i krótko mówiąc - upiekło się im. Konkretnie skórka. Na złoto.


          Składniki:
          • 5 dużych, najlepiej podłużnych kartofli
          • 5-6 ząbków czosnku
          • zioła suszone - koperek, tymianek, zioła prowansalskie (świeże mogłyby się bardzo przypalić)
          • sól, pieprz o smaku
          • oliwa z oliwek do smażenia

          1. Ziemniaki wyszorować szczoteczką do jarzyn, kilka razy nakłuć niezbyt głęboko wykałaczką; 3-4 razy.
          2. W garnku zagotować wodę, wrzucić ziemniaki i gotować ok. 20 minut. Wyjąć, osuszyć i odstawić na 10 minut. Piekarnik nagrzać do 200-210°C. Czosnek pokroić w niezbyt cienkie plasterki.
          3. Ziemniaki poprzecinać, ale nie do końca, pozostawiając ok. 1-1,5 cm nieprzeciętej powierzchni, równomiernie co 5-6 mm - jak na zdjęciu. Natrzeć ziemniaki solą i pieprzem, także między plasterkami (ostrożnie, żeby ziemniaki pozostały w całości), powtykać między nie plasterki czosnku, wciskając je tylko do powierzchni ziemniaka. Posypać suszonymi ziołami, skropić oliwą, wstawić do gorącego piekarnika.
          4. Piec 30-40 minut, po tym czasie włączyć termoobieg i podpiec jeszcze 10 minut, ewentualnie można przestawić piekarnik na funkcję grill i przełożyć ziemniaki na 10 minut na najwyższą półkę w piekarniku.
                     Podawać z sosem czosnkowym, jogurtowym, posypane żółtym serem lub do chili con carne. Smacznego! ;)


          Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...