Na kolejny spisek kuchenny (jak to trafnie kiedyś nazwała koleżanka Saratelka) wybrałam klasyczne danie kuchni francuskiej. Nigdy wcześniej nie miałam okazji spróbować tej potrawy, a że miałam przepis z mojej niezawodnej książki, postanowiłam zaproponować na wspólne gotowanie właśnie beouf bourguignon. Nie zawiodłam się ani na przepisie, ani na smaku. Uważam tę potrawę za genialną, doskonałą. Już samo jej przygotowywanie jest wielką frajdą i nie nastręcza żadnych problemów.
Z mojej strony dodam jeszcze tylko tyle, że z pewnością zastąpi ona niejeden boef stroganov tudzież inne mięsne "eintopfy" na niejednym przyjęciu czy imprezie. Jeżeli jeszcze nie jedliście/nie robiliście, po prostu musicie spróbować! I nie zamierzam opisywać smaku boeuf bourguignon, bo każdy za Was będzie miał odmienne doznania smakowe, ale tylko pozytywne. Jestem tego pewna.
To taka pozycja kulinarna, którą każdy szanujący się kucharz po prostu musi umieć zrobić. I mieć swoją wersję, jak chociażby rosołu. A teraz zastanawiam się, jak smakowały "boeufy" koleżanek - Pyzy, Oli i Asi.
Po ok, 2,5 h gotowania (już wygląda i smakuje wspaniale!).
Składniki:
Najprostszy sposób na wykorzystanie zalegających lodówkę artykułów spożywczych, na które jakoś nie ma się ani ochoty, ani pomysłu, a przy okazji na zjedzenie czegoś ciepłego i smacznego to pizza. Bo kto zje chleb z gorgonzolą lub ze szpinakiem? Do tego pomarszczony pomidor i przywiędły niedźwiedzi czosnek? Nie brzmi apetycznie, prawda? Ale pizza... O, tej nikomu nie trzeba proponować 2 razy. I choć ja nie jestem jakąś zagorzałą fanką tej potrawy, często ją robię i nie tylko dlatego, że mam w domu tzw. resztki do wykorzystania. Zapytajcie Prezydenta, co chce na obiad. Albo kolację. Zresztą jadłby to i na śniadanie. Możecie zadać też inne pytanie-np. co dziś ugotować? Ja już nie pytam, jego odpowiedź do złudzenia przypomina starą jak świat zabawę w pomidora i jest zawsze tak samo nudna. Odpowiedź na obrazkach poniżej i powyżej. No, może trochę małogabarytowa, jak dla niego...
Składniki:
na 4 - 6 pizzerek o średnicy 12 cm
- 250 g mąki
- 10 g drożdży
- łyżeczka cukru
- ok. 150 ml ciepłej wody (dolewamy stopniowo)
- sól,
- 1 łyżka oliwy z oliwek
Na obłożenie:
- oliwa z oliwek do posmarowania
- ser gorgonzola w kawałkach
- 100 g szpinaku świeżego lub rozmrożonego
- 2-3 pomidory pokrojone w kostkę
- czosnek niedźwiedzi grubo pokrojony
- oregano, pieprz czarny, zioła prowansalskie do przyprawienia
1. Drożdże rozkruszamy do miski, rozpuszczamy w 3-4-ech łyżkach ciepłej wody, dodajemy łyżeczkę cukru i 2 łyżki mąki, mieszamy, przykrywamy ściereczką, zostawiamy do wyrośnięcia na 20 minut w ciepłym miejscu.
2. Na małej patelni rozgrzewamy łyżkę masła, wrzucamy czosnek aby się lekko podsmażył, dodajemy szpinak, solimy, pieprzymy, mieszamy, dusimy ok. 4 minuty na małym gazie. Zdejmujemy z ognia, dodajemy łyżkę bardzo gęstej śmietany, mieszamy, zostawiamy do ostygnięcia.
3. Do rozczynu dodajemy pozostałą mąkę, sól i oliwę z oliwek, wyrabiamy ciasto, dolewając po trochę ciepłej wody - ciasto powinno być nieco rzadsze. Wyrabiamy, aż zacznie odstawać od brzegów miski, przekładamy do miski wysmarowanej oliwą, przykrywamy ściereczką i ponownie odstawiamy w ciepłe miejsce, tym razem na 1 h. Ciasto powinno podwoić objętość. Piekarnik nagrzewamy do 230°C.
4. Przekładamy wyrośnięte ciasto na wysypaną mąką stolnicę, formujemy 4 - 6 kulek, podsypujemy lekko każdą kulę mąką z wierzchu i wałkujemy na okrągły placek ok. 1 cm grubości. Placki przekładamy do wysmarowanych oliwą foremek lub przekładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
5. Każdy placek smarujemy oliwą, posypujemy nieregularnie cząstkami pomidora, porcjami szpinaku i kostkami gorgonzoli, posypujemy czosnkiem niedźwiedzim i przyprawami. Wstawiamy do piekarnika na dolny ruszt, pieczemy 7-10 min. następnie przekładamy na górny ruszt, dopiekamy jeszcze 2-5 min. Smacznego!
Czasami zdarzają się dni, kiedy robi ci się smutno... Znienacka i bez żadnego powodu w głowie masz same ciężkie wspomnienia. Sprzed miesiąca, sprzed roku, sprzed 10-u lat... Odganiasz je i może nawet ci się uda zająć czymś innym głowę i ręce, lecz nadal czujesz, że żal snuje się gdzieś w tobie jak ciemna smuga dymu. Siadasz, próbujesz coś czytać, obejrzeć, ale wszystko i tak jest jakby za mgłą. Wyglądasz za okno, tam wciąż nieprzerwanie pada śnieg. Biało, biało-szaro, szaro... I zimno.
Nagle marzy ci się coś jaskrawego w takim krajobrazie, krajobrazie duszy i świata na zewnątrz. A żeby tak na przekór, na odwrót i przeciw tej szarości, zimie i szaro-czarnym myślom. Coś ciepłego, coś czerwonego. Najpierw zapachem wypełni kuchnię, potem cały dom, wreszcie postawisz przed sobą miseczkę tego, co poprawi i nastrój, i aurę. Gęsty, aromatyczny sos z kruchymi kawałkami mięsa i boczku, w pięknym, ożywczym kolorze słodkiej papryki. I już wierzysz w moc zapachów i kolorów - taki nadzwyczajny, zwyczajny gulasz czeski.
* przepis na český guláš obyčajný pochodzi z tej samej książki co czeskie kołacze
Składniki:
na ok. 3-4 porcje
- 400 g karkówki lub łopatki wieprzowej, pokrojonej w małe kawałki
- 150 g wędzonego boczku, pokrojonego w kostkę
- 1 duża cebula, pokrojona w kostkę
- 2 ząbki czosnku, posiekane
- słodka papryka w proszku,
- sól, pieprz do smaku
- pieprz ziołowy, duża szczypta (dałam od siebie)
- 1-2 łyżki mąki
1. Mięso posyp obficie słodką papryką, tak aby wszystkie kawałki były nią pokryte.
2. Boczek wrzuć na ciepłą patelnię lub do rondla o grubym dnie, zesmaż na średnim ogniu na złoto. Dodaj mięso, zwiększ ogień i podsmażaj mięso ok. 5-u minut cały czas mieszając.
3. Wrzuć cebulę i czosnek, podsmażaj dalej wszystko mieszając kolejne 5 minut. Przykryj garnek lub patelnię, wlej wodę - tyle, aby przykryła mięso i duś na niewielkim ogniu, aż mięso zmięknie. Może to potrwać od 45-u minut do 1,5 h.
4. Mąkę rozrób z 1/3 szklanki wody i szczyptą soli, wlej do gotującego się gulaszu, dobrze wymieszaj i gotuj jeszcze 2 -3 minuty. Gotowe!
Gulasz najlepiej smakuje z knedlikiem; na zdjęciu widzicie mój knedlik bawarski, z pieczywa ługowego, czyli z precli. ;) Przepis na ten wyjątkowy knedlik już wkrótce!
Te ciasteczka to wynik ponownej wspólnej inicjatywy z Pyzą i Olą. Po obiadowym penne all'amatriciana słodkie ciasteczka-markizy z kremem żurawinowym. Bardzo dobre, choć uważam, że przepis trzeba nieco zmodyfikować; krem z masła nie wzbudza mojego entuzjazmu, a podana ilość żurawin w kremie jest zdecydowanie za mała. Reszta właściwie nie wymaga zmian, duże, przełożone kwaskowym kremem ciacha idealnie nadają się na babskie spotkania przy kawie, choćby i wirtualne.
Przepis pochodzi stąd, a tak się udały mnie:
No i masz! Namówiły mnie. Ledwo człowiek wrócił, chce się wdrożyć, popaczyć, porozglądać, jakoś się na nowo przyzwyczaić do bloga, sfery, pisania i publikowania... A tu nie, od razu dawaj przepis, wspólne gotowanie i basta. Bo się już naczekały dosyć, bo stęskniły, bo im brakowało. To jak brakowało, to wrzuciłam każdej 6 przepisów na słone i 4 na słodkie, macie, wybierajcie! Marudziły, marudziły, to nie tamto nie, bo było, bo nie ma calvadosu, bo niedawno tamto było... Wreszcie wybrały. Penne all'amatriciana, które kilka dni wcześniej pierwszy raz jadłam we włoskiej tratorii. Składniki proste, wykonanie nieskomplikowane, smak wspaniały i trochę polski; boczek i cebula w narodowym, przaśnym duecie przy akompaniamencie makaronu penne oraz parmezanu.
Niefortunnym okazało się przegrzebanie kilkunastu stron w necie, żeby porównać przepis z tym, co jadłam - wszędzie panoszyły się papryczki chili w płatkach lub szatańsko ostra kiełbaska włoska pepperoncini. Następnym razem zrobię już bez tej przyprawy - moim zdaniem agresywna ostrość przytłacza delikatny zapach wędzonki, który powinien jednak wysuwać się na pierwszy plan w tym daniu. I to mówię ja Prezydentowa, która tak przepada za ostrą papryką! :) Ale, jak to się mówi, co za dużo to i świnia nie chce, więc umiar trzeba zachować. :D
A tak a propos świni; w tym danku po raz pierwszy miałam styczność z oryginalną pancettą. Rzeczywiście, trudno ją porównać z naszym surowym wędzonym boczkiem, aromat pancetty jest dużo subtelniejszy, dodatkowo pancetta jest dużo tłuściejsza, w smaku jednak nasz boczek jest lepszy, moim zdaniem (na zdjęciach widoczny, dość tłusty, zrolowany, lekko wędzony boczek - to właśnie oryginalna pancetta). Notabene kupiłam tę pancettę we włoskich delikatesach za niebotyczną cenę - 6€ za 150 g! Rozbój w biały dzień! Ale cóż, pani Sycylijka zaśpiewała cenę po zważeniu, a że była w towarzystwie swego męża Sycylijczyka, nie podskakiwałam - mało tego - kupiłam jeszcze kawał oryginalnego Grana Padano za 7€! Namawiali jeszcze na ryż arborio za 5€, ale szybko zapłaciwszy (nieco ponad 13€), grzecznie odmówiłam i spuściwszy głowę, ze wzrokiem wbitym w podłogę wycofałam się do wyjścia. Gdyby mnie jednak znów nie było jakiś dłuższy czas, będziecie wiedzieć, że mnie ściga camorra czy inna ośmiornica za odmowę zakupu arborio i innych sycylijskich specjałów.
A towarzyszyły mi w kulinarnej wyprawie - Ola i Iza, zwana Pyzą.
Lubię jeździć do Czech. Piękne widoki, blisko (ja mam blisko :D), świetne jedzenie, swojsko i ...najlepsza musztarda na świecie. I właściwie nie trzeba znać języka, żeby tego wszystkiego doświadczyć. W jednej z takich podróży do Czech kupiłam książkę kucharską, z której bardzo często korzystam (zdjęcie poniżej). Z tej książki pochodzi przepis na świetne drożdżowe ciastka, czeskie kołacze. Mnie ich smak bardzo przypomina rogaliki drożdżowe, które piekła moja Babcia; ona wycinała z ciasta wydłużone trójkąty, robiąc czeskie kołacze - wycinamy kwadraty. Powiedziałabym - polski smak, czeski kształt. ;)
Nadziewamy czym dusza zapragnie - słodkim twarożkiem (zrobiłam taki sam jak do naleśników), marmoladą, gęstymi powidłami, farszem orzechowym, nutellą...itp. Idealne do herbatki, kakao, kawy.
Zróbcie sobie.
Składniki:
- 500 g mąki
- 20 g drożdży
- 1/4 l ciepłego mleka
- 10 g cukru waniliowego (lub 2 łyżki ekstraktu)
- 70 g cukru
- 60 g masła
- 2 żółtka
- skórka otarta z jednej cytryny
- duża szczypta soli
Do posmarowania i dekoracji ciastek:
- 1 żółtko
- 20 g stopionego masła
- cukier puder
1. Robimy rozczyn - połowę podanej ilości mleka mieszamy w misce z rozkruszonymi drożdżami, łyżką cukru i 2-3 łyżkami mąki. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 20 minut w ciepłe miejsce. W pozostałym mleku rozpuszczamy masło.
2. Do przesianej mąki dodajemy wanilię, skórkę cytrynową, cukier, mleko z masłem, żółtka i wyrośnięty rozczyn.Wyrabiamy miękkie, lśniące ciasto. Przekładamy do dużej miski wysmarowanej masłem, posypujemy mąką, przykrywamy ścierką i odstawiamy ponownie w ciepłe miejsce do wyrośnięcia, na co najmniej 30-60 minut. Ciasto powinno podwoić objętość.
3. Przekładamy na wysypaną mąką stolnicę, wałkujemy na placek o grubości ok. 4mm, wycinamy kwadraty (wielkość dowolna, ja robiłam małe ok. 5cmx5). Na każdym kwadracie kładziemy łyżeczkę nadzienia, zlepiamy rogu, lekko wyciągając końce do środka kwadratów - coś na kształt origami - "piekło-niebo".
Piekarnik rozgrzewamy do 190°C.
4. Układamy na dużej blasze wyłożonej papierem do pieczenia lub wysmarowanej masłem i lekko wysypanej mąką, zachowując odległość ok. 1,5 cm ciastek od ciastek oraz od brzegów blachy, gdyż ciastka rosną w trakcie pieczenia. Smarujemy rozmąconym z 2 -ma łyżkami masła żółtkiem, pieczemy na środkowym ruszcie ok. 10-15 minut. Najlepiej sprawdzić po 8-9 minutach i ewentualnie przełożyć blachę.
5. Gotowe ciastka powinny być złoto-pomarańczowe; wykładamy, jeszcze ciepłe smarujemy masłem, posypujemy cukrem pudrem. Pyszne!
Uwagi:
- należy bardzo dokładnie i porządnie zlepiać rogi ciastek, ponieważ podczas pieczenia mają tendencję do rozklejania się,
- zbyt rzadkie powidła lub dżem będą wypływać podczas pieczenia, dlatego najlepsza jest twarda marmolada,
- ciastek nie przechowujemy w szczelnym pojemniku - zmiękną i staną się gumowate, najlepiej zostawić je na talerzu, przykrytym serwetką lub ściereczką i zjeść w ciągu 3-4 dni
To zaczniemy skromnie, od jajek i szpinaku. Łatwa, szybka, genialna w swej prostocie pasta do chleba. Może środek stycznia nie jest akurat sezonem na szpinak, bo ze świeżego rzeczywiście pasta jest smaczniejsza, ale z mrożonego też wyjdzie nam całkiem niezła. Zresztą, jak ktoś lubi szpinak, w dodatku w towarzystwie jajek, to do zrobienia tej pasty namawiać go z pewnością nie będzie trzeba. A ja lubię i szpinak, i jajka, do tego przepadam za pastami do chleba. Ta jest w pełni mojego pomysłu.
Spodziewałam się, prawdę mówiąc pospolitego, a nawet trawiastego nieco smaku, a pasta okazała się niezwykle smaczna, kremowa, delikatna, ale z charakterem. Smacznego!
Składniki:
- 120-150 g (najlepiej młodego) szpinaku, świeżego lub mrożonego
- 4-5 jajek ugotowanych na twardo
- 2 ząbki czosnku
- 3 łyżki miękkiego masła
- 1 łyżka octu winnego
- duża szczypta suszonego lubczyku
- szczypta gałki muszkatołowej
- 1 łyżka majonezu
- 1 łyżka crème fraîche lub gęstej, kwaśnej śmietany
- sól, pieprz do smaku
- trochę siekanego koperku lub pietruszki
1. Na patelni rozgrzać 1 łyżkę masła, zeszklić posiekany czosnek wrzucić oczyszczony i osuszony (!) szpinak, osolić, popieprzyć, dodać cukier, dusić krótko bez przykrycia na średnim ogniu, aż będzie półmiękki (nie powinien stracić koloru!), dodać ocet winny, odparować, zdjąć z ognia i zostawić do całkowitego przestygnięcia.
2. Jajka pokroić w kostkę, wrzucić do miski razem z pozostałym masłem, zmiksować krótko mikserem ręcznym (mieszadła do ubijania piany), żeby się rozdrobniły. Dodać majonez, przyprawy, śmietanę, jeszcze raz krótko zmiksować.
3. Zimny duszony szpinak przełożyć z patelni na deskę, przesiekać masę kilka razy szerokim nożem, dodać do zmiksowanych jajek, wymieszać dokładnie, najlepiej widelcem (już nie miksować), ponownie doprawić. Przełożyć do szklanej lub ceramicznej miski i schłodzić w lodówce co najmniej 2-3 h przed podaniem.
Najlepiej smakuje z ciemnym lub razowym pieczywem.
Hej, Kochani!
Jestem, żyję, choć można powiedzieć, że wróciłam z zaświatów. No, może nie dokładnie z krainy umarłych, choć niektórzy twierdzą, że jak cię nie ma na necie, to znaczy, że albo jeszcze nie istniejesz, albo już umarłaś. :D Po prostu czuję się gotowa wrócić DO świata.
Postanowiłam umieścić tego posta, bo nie chcę, żeby tak wielkie grono tak wspaniałych osób, które się o mnie martwią, pytają, ślą maile, piszą komentarze i wciąż nękają (ale pozytywnie) mnie na przeróżnych komunikatorach pozostawało nadal w stanie umartwiania się moją niewdzięczną osobą. Wybaczcie mi, że tak długo Was ignorowałam - są jednak chwile (a czasem nawet dni, miesiące i lata), kiedy człowiek musi się zamknąć w swojej skorupie. Ja swoją już opuściłam i nie zamierzam do niej wracać. Czyli?
Wielkie zmiany. Ale tylko osobiste, moje własne, życiowe. Ale bez rewolucji, także tych kuchennych, choć pewnie i tu ząb zmian mnie nadgryzł, ponieważ gotuję o wiele mniej. Nowa praca, następnie znów nowa praca, chwilowo dwie - jedna mniej absorbująca, bo nowa i gwarantująca niezależność. Stara - jeszcze tam posiedzę, dopóki się nie rozkręcę. Mało więc czasu na blogowanie. Dobra wiadomość - robię już zdjęcia, udało mi się wgrać stary program do obróbki zdjęć na nowy laptop, odkryłam wiele nowych potraw (moja szefowa jest Indonezyjką, a pracę mam przy garach, to możecie sobie wyobrazić ile nowych rzeczy się nauczyłam, i można powiedzieć - u źródła).
Ale dość o mnie, wiecie już że wrócę na dobre, chcę jak najszybciej, czekajcie a nie pożałujecie. ;) Jedno chce powiedzieć - nie zapomniałam ani przez chwilę przez ten cały czas o moich czytelnikach, o Was, kochani blogerzy i blogerki, o blogu i przyjemności, jaką daje współistnienie w blogosferze - kto raz zaczął, nie zarzuci tego ot tak sobie i będzie tęsknił.
I nie zapomniałam o tych, którzy nie zapomnieli przez ten cały czas o mnie, nie zniechęcili się wcale brakiem wiadomości ode mnie, piszą do dziś. Nie poszło to na marne - wracam. ;)
I dziękuję.
Brakowało mi tego. I Was. To jeszcze się uśmiechnę:
Niedługo będę, a zamiast kota dostaniecie jakiś fajny przepis. Obiecuję.