Crema catalana to nic innego, jak katalońska wersja Creme Caramel, czy jak kto woli francuskiego Crème brûlée, czyli dosłownie "przypalonego" kremu. A krem ten to nic innego jak szlachetniejsza odmiana budyniu na mleku lub śmietance, żółtkach, z pyszną karmelową skorupką na wierzchu. I to właśnie cukrowa, pękająca pod łyżeczką skorupka jest chyba tajemnicą sukcesu i popularności tego deseru.
Krem kataloński różni się od zwykłego crème brûlée niezwykłym, bardzo intensywnym, cytrynowym akcentem i aksamitną konsystencją, moim zdaniem delikatniejszą niż we francuskiej wersji.
Do wykonania tego niezwykle prostego kremu potrzebny jest specjalny palnik, nie jest on jednak całkiem niezbędny - ja swój krem zrobiłam w piekarniku i choć nie wygląda oszałamiająco, zapewniam, że nic nie stracił ani na smaku, ani na kremowej, niezwykle aksamitnej konsystencji. Nie mówcie więc, że nie zrobicie creme caramel, bo nie macie palnika! Do dzieła!
Ale palnik oczywiście zamierzam sobie wkrótce kupić, bo po pierwsze, to fajny kuchenny gadżet, o wielu zastosowaniach - po drugie, można nim fantazyjnie przypalać w i e l e rzeczy. :)
No i znów bym zapomniała! :) Krem ów miałam zaszczyt robić wraz z Pyzą oraz Olą (narzuciłam się i ekipa warszawsko-monachijska w komplecie!). :D
Przepis z książki "1080 Rezepte" Gabrielli i Inez Ortega.
No i znów bym zapomniała! :) Krem ów miałam zaszczyt robić wraz z Pyzą oraz Olą (narzuciłam się i ekipa warszawsko-monachijska w komplecie!). :D
Przepis z książki "1080 Rezepte" Gabrielli i Inez Ortega.
Składniki na 6 kokilek:
- 500 ml mleka 3,5%-3,8%
- 1 dojrzała cytryna niewoskowana o ładnej skórce
- 4 żółtka
- 100 g cukru brązowego
- 1 łyżka skrobii lub mąki ziemniaczanej (lub tradycyjnie kukurydzianej, jednak z nią nie jest tak aksamitny, acz ciekawy w smaku)
1. Cytrynę bardzo dokładnie myjemy, sparzamy, obieramy cienko skórkę, nożykiem do jarzyn, jak z jabłka.
2. W misce ucieramy żółtka z mąką ziemniaczaną i 2 łyżeczkami cukru, tak długo, aż cukier się rozpuści.
3. Do garnka wlewamy mleko, wrzucamy skórę z cytryny, 2 łyżki cukru i krótko zagotowujemy, zmniejszamy ogień do minimum i mieszamy, żeby nie tworzył się kożuch. Miksując żółtka małymi porcjami (ja dodawałam po dużej łyżce) stopniowo i powoli wlewamy mleko. Cały czas miksujemy.
4. Wlewamy zawartość miski z powrotem do garnka i na średnim ogniu, przez cały czas mieszając, zagęszczamy krem przez ok. 5-8 minut. Kiedy wyraźnie zgęstnieje, przelewamy do kokilek, wypełniając do połowy ich pojemności. Studzimy w temperaturze pokojowej, następnie wkładamy do lodówki na min. 2 h. Moje stały przez noc w lodówce.
5. Posypujemy powierzchnię kremu pozostałym cukrem i przypalamy palnikiem, aż do przypalenia, studzimy. a jeżeli nie posiadamy palnika robimy tak:
Jak zrobić Crème Brûlée bez palnika:
1. Nastawiamy piekarnik na 250°C (lub max.) i włączamy funkcję grilla.
2. Kokilki na ten czas wkładamy do zamrażalnika, na półce do kostek lodu (najwyższej), lub pod samą kratkę mrożącą (wygląda u mnie jak grzałka w elektrycznym piekarniku), kładziemy je tam dnem do góry.
3. Kiedy temperatura w piekarniku osiągnie maksimum, bierzemy dużą, głęboką blaszkę, najlepiej o grubych ściankach i wypełniamy po brzegi kostkami lodu. W ten lód wkładamy mocno oziębione kokilki (uważamy, żeby kostki lodu nie wychodziły poza brzegi kokilek i woda nie dostała się do kremu) i wkładamy na najwyższą półkę w piekarniku, pod sam grill. Do piekarnika wkładamy dodatkowo obie duże blachy, jak na ciastka (zazwyczaj są w komplecie), żeby jeszcze od dołu opóźnić topnienie lodu w blaszce z kokilkami.
4. Pieczemy od 8-12 minut, w połowie czasu kontrolujemy stan karmelu (ale krótko, żeby nie obniżyć za bardzo temperatury). Nie oczekujmy spektakularnego efektu, w zupełności wystarczy jak cukier skarmelizuje się i stwardnieje - u mnie trwało to 10 minut i jak widać na powyższym zdjęciu skorupka się wytworzyła, twarda i cieniutka, czyli jak trzeba. Mam też nadzieję, że udało mi się na zdjęciach ująć tę niesamowitą aksamitność kremu...
Po wyjęciu studzimy, chłodzimy i jemy. I jak widać mój przydział już pożarty. ;)
Po wyjęciu studzimy, chłodzimy i jemy. I jak widać mój przydział już pożarty. ;)
Smacznego! :)
Nigdy nie robiłam, oczywiscie z braku palnika, ale chyba mnie przekonałaś i wypróbuję ;)
OdpowiedzUsuńpyszności :)
OdpowiedzUsuńpysznie i trochę inaczej - myślę, że można podobny krem robić jeszcze na inne sposoby :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że jednak kupię palnik - uwielbiam takie gadżety kuchenne i wtedy zrobię ten wspaniały deser:-)
OdpowiedzUsuńKasiu, u Ciebie też dziś pysznie, narobiłaś mi smaku. Trzeba się rozejrzeć za jakimś deserem :-))
OdpowiedzUsuńzachwyciłam się zdjęcie wylizanej miseczki po kremie :D
OdpowiedzUsuńoliwek
Bardzo lubie te katalonska wariacje na temat - cytrusowa nuta sprawia, ze smak jest bardziej intrygujacy :)
OdpowiedzUsuńDżizas! Jadłam! Z cynamonem...ten smak...tego się nie zapomina! Krem kataloński podbił moje kubki smakowe :)
OdpowiedzUsuńPysznie, pięknie, kusząco!!!!
OdpowiedzUsuńKrem wygląda baardzo apetycznie :) Ale łyżeczka z bananową końcówką podbiła moje serducho :) Cudeńko. Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńMniaaaam, alez kusisz ! Cudny ten krem :)
OdpowiedzUsuńtak Kasieńko, udało Ci się pokazać aksamit tego kremu :) nie próbowałam jeszcze tej wersji, a kusisz mocno :)
OdpowiedzUsuńMm wygląda cudnie, teraz jeszcze bardziej żałuję, że będąc w Barcelonie zajadałam się innymi rarytasami i o nim zapomniałam!
OdpowiedzUsuńU Pyzy wygląda pysznie i u Ciebie mniam mniam.
OdpowiedzUsuńNie miałam przyjemności ani jeść ani robić i na razie nie zrobię bo ani palnika ani opcji grilla w piekarniku nie mam.
Ale może kiedyś, wygląda wspaniale:-)